Dlaczego to takie ważne, żeby być szczęśliwym? Cóż, przede wszystkim człowiek szczęśliwy, jak powszechnie wiadomo, czuje się lepiej. Ale to nie wszystko – poczucie szczęścia nie tylko daje radość, ale sprawia, że odnosimy sukcesy w życiu prywatnym i zawodowym. Po prostu szczęście motywuje, napędza, sprawia, że krew buzuje nam w żyłach i energiczniej działamy.
Kilka lat temu Sonja Lyubomirsky i jej współpracownicy z Uniwersytetu Kalifornijskiego przeanalizowali setki publikacji opisujących eksperymenty, w których badacze poprawiali ludziom nastrój, a następnie obserwowali efekty ich zadowolenia. Wszystko to opisała później w niesamowicie ciekawej książce: Mity o szczęściu
Naukowcy stosowali najróżniejsze sposoby uszczęśliwiania, takie jak wąchanie kwiatów, odczytywanie pochwał na własny temat („jestem naprawdę dobrym człowiekiem”), jedzenie czekolady, taniec czy oglądanie komedii. Czasami uciekali się do oszustwa, informując uczestników badania, że wyjątkowo dobrze poszedł im test na inteligencję, albo podrzucając im na ulicy pieniądze do znalezienia. Niezależnie od metody wyniki okazały się jednoznaczne: szczęście jest nie tylko efektem sukcesu – szczęście powoduje, że odnosimy sukcesy.
Po przejrzeniu ogromnej liczby danych Lyubomirsky odkryła, że z bycia szczęśliwym wynikają wymierne korzyści. Poczucie szczęścia sprawia, że ludzie stają się bardziej towarzyscy i skłonni pomagać innym; poprawia ich samoocenę i stosunek do otoczenia; zwiększa umiejętności rozwiązywania konfliktów i wzmacnia system odpornościowy. Ludzie szczęśliwi tworzą bardziej udane związki, dobrze wiedzie im się w życiu zawodowym, a do tego żyją dłużej i są zdrowsi.
Wobec takiego stanu rzeczy nie ma nic dziwnego w tym, że każdy chce być szczęśliwy. Czy jest jakiś sposób na to, by uśmiech nie schodził nam z twarzy? Zadajcie to pytanie przypadkowym osobom, a większość odpowie: więcej pieniędzy. W kolejnych badaniach majątek nieodmiennie trafia na sam szczyt listy rzeczy niezbędnych do szczęścia.
Ale czy naprawdę można kupić szczęście – a może apetyt na pieniądze prowadzi wprost do depresji?
Częściowej odpowiedzi na to pytanie udzielają wyniki badania przeprowadzonego w 1970 roku przez Philipa Brickmana i jego kolegów z Uniwersytetu Northwestern.
Zamiarem Brickmana było dowiedzieć się, co dzieje się z poczuciem szczęścia u osób, których marzenia o bogactwie się spełniają. Czy zamożność rzeczywiście przynosi długotrwałą satysfakcję, czy może początkowa euforia szybko blaknie, w miarę jak przyzwyczajamy się do uzyskanej fortuny? Brickman nawiązał kontakt z ludźmi, którzy wygrali większe sumy w stanowej loterii w Illinois, w tym z kilkoma osobami, które wygrały milion dolarów. W grupie kontrolnej znaleźli się mieszkańcy Illinois przypadkowo wybrani z książki telefonicznej.
Każdy uczestnik badania miał ocenić, jak bardzo jest szczęśliwy w danym momencie, oraz przewidzieć, jak szczęśliwy będzie w przyszłości. Ludzie ci zostali też poproszeni o określenie, jak wiele radości sprawiają im drobne codzienne przyjemności: rozmowy ze znajomymi, zasłyszany śmieszny dowcip, otrzymany komplement. Wyniki badania są zaskakujące i wiele mówią o zależności między szczęściem a bogactwem.
Wbrew powszechnemu przekonaniu osoby, które wygrały na loterii, nie były ani mniej, ani bardziej szczęśliwe niż uczestnicy badania z grupy kontrolnej. Między obiema grupami nie zauważono także statystycznie istotnej różnicy w kwestii tego, jak ich członkowie przewidywali własne szczęście w przyszłości. Ujawniła się tylko jedna rozbieżność: w porównaniu do grupy kontrolnej ludzie, którzy wygrali na loterii, o wiele mniej cieszyli się drobnymi przyjemnościami codziennego życia.
Ponieważ wygrywanie na loterii jest dość rzadko spotykaną formą zapewnienia sobie dobrej pozycji finansowej, psychologowie zbadali także relację między szczęściem a dochodami wśród osób, które zapracowały na swój majątek.
Pewien projekt badawczy polegał na ankietowaniu mieszkańców wielu państw, którzy określali swoje poczucie szczęścia (zazwyczaj przy użyciu standardowej dziesięciostopniowej skali, od „bardzo nieszczęśliwy” do „bardzo szczęśliwy”), a następnie korelowaniu wyników z produktem narodowym brutto (PKB) danego kraju.
Wyniki pokazują, że ludzie żyjący w bardzo biednych krajach nie są tak szczęśliwi jak mieszkańcy krajów bogatych, ale te różnice zanikają, gdy dane państwo osiągnie pewien – dość skromny zresztą – poziom PKB. Badania zależności pomiędzy wysokością pensji a szczęściem dają podobne rezultaty. Jeśli tylko ludzie mogą pozwolić sobie na rzeczy niezbędne do życia, wzrost zamożności nie wpływa na zwiększenie ich poczucia szczęścia.
Dlaczego tak jest?
Po części dlatego, że bardzo szybko przyzwyczajamy się do tego, co posiadamy. Kupno większego domu czy nowego samochodu przynosi krótkotrwały wzrost zadowolenia, ale nowe nabytki powszednieją i wracamy do poprzedniego stanu ducha. Psycholog David Myers stwierdził: „Dzięki naszej zdolności przyzwyczajania się do sławy i pieniędzy wczorajsze luksusy dzisiaj stają się zwyczajne, a jutro – przestarzałe”.
Jeżeli zatem szczęścia nie da się kupić za pieniądze, co możemy zrobić, aby je osiągnąć?
Zła wiadomość jest taka, że około 50 procent naszego ogólnego stanu zadowolenia jest zdeterminowane genetycznie i nie możemy tutaj niczego zmienić. Trochę lepsza wiadomość jest taka, że kolejne 10 procent zależy od uwarunkowań społecznych (takich jak wykształcenie, dochody, stan cywilny i tak dalej), na które mamy ograniczony wpływ. Ale najlepsza wiadomość brzmi: pozostałe 40 procent pozostaje w ścisłym związku z naszym codziennym zachowaniem oraz sposobem myślenia o sobie i innych.
Gdy będziemy świadomi paru rzeczy, będziemy potrafili dokonać w tym zakresie szybkich zmian, które przysporzą nam szczęścia w ciągu zaledwie kilku sekund.
Problem w tym, że rady, jakie można znaleźć w poradnikach i na kursach rozwoju osobistego, są często sprzeczne z ustaleniami nauki. Weźmy na przykład moc pozytywnego myślenia. Czy droga do szczęścia rzeczywiście miałaby polegać na wypieraniu negatywnych myśli? Naukowe badania dowodzą, że takie postępowanie, zamiast pomagać, może raczej pogarszać nasze samopoczucie.
W połowie lat osiemdziesiątych Daniel Wegner, psycholog z Harvardu, trafił na następujący cytat z Dostojewskiego: „Spróbuj nie myśleć o niedźwiedziu polarnym, a wkrótce się przekonasz, że przeklęte zwierzę co chwila przychodzi ci do głowy”.
Wegner zdecydował się przeprowadzić prosty eksperyment i sprawdzić, czy Dostojewski miał rację. Zebrał grupę ochotników, z których każdego posadzono w oddzielnym pomieszczeniu i poproszono, by myślał, o czym tylko chce, z wyjątkiem niedźwiedzia polarnego.
Badani mieli też przyciskać dzwonek za każdym razem, gdy tylko zakazany niedźwiedź przyszedł im do głowy. Za chwilę rozległa się kakofonia dzwonków, dowodząc, że Dostojewski się nie mylił – próbując wyprzeć coś ze świadomości, niechcący obsesyjnie skupiamy się na myślach, których chcielibyśmy uniknąć.
Eksperyment Jennifer Borton i Elizabeth Casey z Hamilton College w Nowym Jorku pokazał, jak ten mechanizm wpływa na nasze życie, i udowodnił jego ogromne znaczenie dla naszego nastroju i samooceny.
Borton i Casey poprosiły badanych, by opisali najbardziej przygnębiające myśli na własny temat, a następnie połowa grupy przez kolejne jedenaście dni miała starać się o tych myślach zapomnieć, pozostali zaś uczestnicy mieli nie robić nic szczególnego.
Na koniec dnia każdy z badanych określał, w jakim stopniu koncentrował się na negatywnych myślach, i oceniał swój nastrój, poziom zestresowania oraz poczucie własnej wartości. Rezultaty były zbliżone do wyników eksperymentu Wegnera z białym niedźwiedziem: osoby starające się nie dopuszczać do siebie złych myśli poświęcały im więcej czasu. W porównaniu z drugą grupą uczestnicy „wypierający” oceniali siebie samych także jako bardziej zestresowanych, bardziej przygnębionych i mających mniejsze poczucie własnej wartości.
Ponad dwadzieścia lat badań naukowych wykazało, że to paradoksalne zjawisko funkcjonuje w wielu dziedzinach życia: na przykład proszenie ludzi będących na diecie, by nie myśleli o czekoladzie, powoduje, że zjadają jej więcej, albo proszenie obywateli, by nie głosowali na idiotów, kończy się wybraniem durnego polityka na posła. Niestety.
Jeżeli wypieranie negatywnych myśli nie działa, to co właściwie działa? Można zająć się czymś: spędzać więcej czasu z rodziną, iść na przyjęcie, bardziej zaangażować się w pracę, znaleźć nowe hobby.
Choć takie postępowanie może poprawić nastrój na jakiś czas, najprawdopodobniej nie zapewni nam długotrwałego zadowolenia. Nauka pokazuje, że aby je osiągnąć, musimy się nauczyć, jak używać ołówka, jak prowadzić dziennik, jak spełniać dobre uczynki i jak przyjąć postawę pełną wdzięczności.
Każdy z nas w trakcie swojego życia doświadcza rzeczy nieprzyjemnych i przynoszących cierpienie, takich jak zerwanie z ukochaną osobą, śmierć kogoś bliskiego, zwolnienie z pracy – albo, gdy los nam nie sprzyja, wszystkich tych nieszczęść naraz.
Zdrowy rozsądek i różne szkoły psychoterapii podpowiadają, że najlepiej jest podzielić się bólem z innymi. Zwolennicy teorii „problem, którym się podzielisz, zmniejsza się o połowę” uważają, że opowiadanie o swoich uczuciach przynosi ulgę, pozwala nam pozbyć się negatywnych emocji i iść dalej. To ładny pomysł i intuicyjnie łatwy do zaakceptowania.
Badania dowodzą, że 90 procent ludzi wierzy, iż szczera rozmowa o traumatycznym przeżyciu pomaga uśmierzyć ból. Pytanie tylko, czy to na pewno prawda?
Żeby to sprawdzić, Emmanuelle Zech i Bernard Rimé z belgijskiego Katolickiego Uniwersytetu w Louvain przeprowadzili ważne i ciekawe badanie. Jego uczestnicy mieli wybrać jakieś nieprzyjemne doświadczenie ze swojej przeszłości, przy czym poproszono ich, żeby było to „najbardziej przygnębiające przeżycie, jakiego doznali, do którego nadal wracają myślami i o którym chcieliby porozmawiać”. Śmierć, rozwód, choroba, przemoc – chodziło o poważne sprawy.
Następnie jedna grupa badanych została zaproszona do długiej rozmowy na ten temat z przyjaźnie nastawionym badaczem, podczas gdy druga grupa odbyła rozmowy dotyczące rzeczy zwyczajnych – typowego dnia. Po tygodniu, a potem znowu po dwóch miesiącach uczestnicy eksperymentu powrócili do pracowni, by wypełnić ankiety oceniające ich emocjonalne samopoczucie.
Ci, którzy rozmawiali o bolesnym wydarzeniu ze swojego życia, uważali, że ta rozmowa im pomogła. Tymczasem ich odpowiedzi w różnych kwestionariuszach dowodziły, że było inaczej: okazało się, że nie miała ona żadnego znaczenia. Badani sądzili, że opowiadanie o negatywnych uczuciach dobrze im robi, ale biorąc pod uwagę to, jak dawali sobie radę, mogliby równie dobrze rozmawiać o sprawach dnia codziennego lub o przysłowiowej dupie Maryny.
Jeżeli więc stratą czasu jest zwierzanie się ze swojego cierpienia współczującemu, ale niewykwalifikowanemu słuchaczowi, co możemy zrobić, by naprawdę złagodzić ból doznany w przeszłości? Jak widzieliśmy wcześniej, tłumienie negatywnych myśli bywa równie nieskuteczne.
Zamiast tego pomocne może być „pisanie ekspresywne”.
W kilku projektach badawczych ludzie, którzy doświadczyli niegdyś bolesnego przeżycia, prowadzili dziennik, w którym przez kilka minut dziennie opisywali swoje myśli i emocje dotyczące tego właśnie wydarzenia.
Na przykład w jednym z eksperymentów uczestnicy, którzy właśnie zostali zwolnieni z pracy, pisali, co myślą i czują w związku z utratą pracy i jak zwolnienie wpłynęło na ich życie zawodowe i prywatne.
Chociaż te ćwiczenia w pisaniu były krótkie i proste, wyniki badań ujawniły, że u prowadzących dziennik nastąpiła wyraźna poprawa samopoczucia fizycznego i psychicznego: ich problemy zdrowotne się zmniejszyły, mieli wyższą samoocenę i czuli się szczęśliwsi.
Dało to psychologom do myślenia. Dlaczego mówienie o bolesnych doświadczeniach nie przynosi większych efektów, ale pisanie o nich daje tak duże korzyści?
Z psychologicznego punktu widzenia pisanie i mówienie to czynności całkowicie odmienne. Wypowiedź ustna może być bezładna, pozbawiona struktury, nawet chaotyczna. Za to pisanie wymaga stworzenia porządku opowiadania, który pomaga ludziom zrozumieć, co ich spotkało, i znaleźć rozwiązanie problemu.
Podsumowując: mówienie może potęgować poczucie zagubienia, podczas gdy pisanie wymusza przyjęcie bardziej systematycznego i konkretnego sposobu myślenia.
Takie postępowanie może więc pomóc tym, którzy przeżyli w życiu naprawdę ciężkie chwile, ale czy może również pomóc w zwyczajnym osiągnięciu szczęścia? Wyniki opisanych trzech projektów badawczych dowodzą, że jak najbardziej tak.
#
dr Marek Wojciechowski | psycholog biznesu
.