Powszechnie zakłada się, co potwierdzają także liczne badania, że ambicja popycha nas do rzeczy wielkich i jest dopingiem do rozwoju w naszym życiu. Także współczesna psychologia rozwoju przynosi coraz więcej dowodów na to, że bez ambicji nie jesteśmy w stanie wzbić się ponad przeciętność.
W wieku sześciu lat chciałem zostać kucharką. Kiedy miałem siedem? Napoleonem. Odtąd moja ambicja nie przestawała rosnąć, podobnie jak moja mania wielkości. Gdy miałem lat piętnaście, chciałem być Dalim i zostałem nim (Salvador Dalí)

Nauka opisuje ambicję – z jednej strony jako poczucie osobistej wartości, dumy, godności, z drugiej – co bardzo ważne, zwłaszcza w kreowaniu rozwoju – jako wewnętrzny motywator, chęć dążenia w kierunku aspiracji, realizacji siebie, spełnienie, myślenie o sukcesie. To bardzo ważne wartości, bo bez tego pragnienia jesteśmy skazani na frustrację.
Znany amerykański psycholog Martin Seligman, jeden z twórców tzw. psychologii pozytywnej twierdzi, że mamy silną, wewnętrzną potrzebę przyglądać się co jakiś czas swoim projektom życiowym i interpretować je jako sukcesy. Jeśli tego nie zrobimy, możemy mieć poczucie pustki, a nawet zawodowego wygaszenia.
Zajmujemy wysokie stanowiska, pełnimy ważne funkcje, ale nie cenimy tego. Ambicja gaśnie. Potrzebujemy reinterpretacji. Zdarza się, że jej wyzwalaczem są czyjeś słowa: „Wow, pracujesz w takiej znanej firmie w Warszawie, a ja haruje za średnią krajową na prowincji”. I nagle przyglądamy się naszym dokonaniom na nowo, nazywamy swój sukces sukcesem.
Jeden z wybitnych amerykańskich psychologów Tal Ben-Shahar z Harvardu, autor książki W stronę szczęścia – odkrył, że są cztery postawy jakie przyjmujemy wobec szczęścia i sukcesu.
Po pierwsze ogromna część z nas została ukształtowana przez współczesną kulturę zachodu w systemie odroczonej gratyfikacji. Od dzieciństwa słyszymy: teraz musisz się podporządkować, powstrzymać, a jutro przyjdzie nagroda. Postaraj się a kiedyś dostaniesz podwyżkę, awans. Spłacaj, a kiedyś samochód będzie twój.
Co w tym złego? – zapytacie. Nic! Absolutnie nic. Są badania z których wynika, że ludzie, którzy potrafią odraczać gratyfikację są w życiu szczęśliwsi.
Pod jednym, wszakże warunkiem – jeśli nagroda w rozsądnym czasie jednak przychodzi. Bo jeśli jest zawsze odraczana, a w dodatku okazuje się manipulacją i po staraniu wcale jej nie otrzymujemy / nie osiągamy, to wówczas nieubłaganie zmierzamy ku poczuciu: wszystko na nic, nigdy się nie dorobię, nie uzyskam wymarzonego statusu. To gasi ambicję. Niszczy ją i wypala.
A ludzie rozczarowani, zmęczeni nieskutecznym staraniem wybierają drugą postawę, przeciwną – hedonizm. Tu i teraz chcę dostać gratyfikację: materialną, seksualną, kulinarną. Każdą. Stąd się bierze ta obecna wielka popularność szybkiego seksu, używek, słodkiego jedzenia – z pragnienia natychmiastowej gratyfikacji. Wiele młodych osób mówi: nie dam się zaprząc w system mainstreamowo-korporacyjny, żeby obudzić się po czterdziestce z niczym. Chcę żyć tu i teraz. Mocno, aktywnie, często wręcz agresywnie!
Takie postawy i zachowania nie sprzyjają ambicji. Nie ma jej w nich wcale. Nie ma też sukcesu, bo on, aby był czymś realnie odczuwalnym – absolutnie i bezwarunkowo – wymaga dążenia. Jest skupienie na doraźnych przyjemnościach. Tal Ben Shahar wymienia też trzecią postawę, nihilizm: cokolwiek zrobię dziś czy jutro, ile nie zainwestuje i tak nic nie wyjdzie, bo życie jest smutne i niesprawiedliwe. Jeśli nie widzi się szans na poprawienie losu – wtedy też nie ma ambicji.
Czwarta postawa odwołuje się do odroczonej gratyfikacji nie głusząc jednocześnie hedonistycznej części naszej natury i jest zgodnie uznawana przez badaczy za najkorzystniejszą dla realizowania ambicji. To poczucie: pracuję, robię to co lubię i mam przewidywania, że tak samo będzie za miesiąc, za dwa, za rok. Zadowolenie z powodu tego, co robię jest tak duże, że koszty (psychiczne i materialne) są niewielkie. Ta postawa wyzwala ciśnienie na ambicję.
Oczywiście pod warunkiem, że co pewien czas przeprowadzamy reinterpretację swojego sukcesu, zastanawiamy się co on da nas oznacza. Co mamy, a do czego dążymy, co stało się czymś realnie osiągniętym, a co jest wciąż celem, planem.
Wydawać by się mogło, że to brak czegoś w naszym życiu, świecie – napędza nasze ambicje. Tymczasem tak nie jest. Świadomość braku(ów) może prowadzić do nihilizmu, utraty motywacji. Badania pokazują, że ludzie czują się wewnętrznie zmotywowani, kiedy szukają, rozglądają się, wałęsają, myszkują, badają, tropią szanse, okazje.
Jako dzieci, przynajmniej w moim pokoleniu lubiliśmy się włóczyć, jak psiaki, wracając do domu tylko gdy byliśmy głodni. Dziś dzieciaki wałęsają się po centrach handlowych, które zastąpiły podwórka z trzepakiem – z tego samego powodu – z potrzeby uruchamiania w sobie motywacji, dążeń, kreatywności. Gdy szukasz pojawia się flow: czas mija nie wiadomo kiedy, a ty płyniesz.
Zapyta ktoś – a chora ambicja? Nadmierna, niedostosowana do możliwości. Skąd się bierze, co ją w nas wyzwala?
Stoi za nią mechanizm działań zastępczych, kompensacji. Jeśli mam deficyty i traumy, będę próbował redukować związane z nimi napięcia podejmując działania zastępcze, które pomogą mi zrekompensować mój problem, albo go ukryć.
Sama kompensacja nie jest niczym złym, to bardzo piękna ludzka możliwość. Weźmy na przykład osoby niepełnosprawne – wydawałoby się, że do gry w koszykówkę potrzebujemy zdrowych nóg, a oni udowadniają, że można na wózku. Albo Jaśka Melę, który z protezą ręki i nogi przeszedł biegun północny i południowy w jednym roku. Dał radę bo zaufał swojej ambicji. Zdrowej ambicji.
Taka kompensacja wyzwala własnie – przywołaną przed chwilą zdrową ambicję, która nas – w potęzny sposób – dźwiga ze smutków, zwątpień. Jednak czym innym jest osiągnąć sukces mimo deficytu, a czym innym próbować ukrywać defekt, chowając go przed innymi i sobą samym, używając rozmaitych osiągnieć jak parawanu.
Pracowałem kiedyś z menedżerem, który pewnego dnia na sesji powiedział mi, że właśnie załatwia sobie kredyt na drogi, luksusowy samochód. Pytam go, po co? Ma przecież dobre auto służbowe. A on całe życie tak funkcjonował: największy dom w wiosce, najszybszy motocykl, największy betonowy grill. Był świetnym menadżerem, wysoko ocenianym, najlepszym w regionie. Miał mocne, cenione na rynku kompetencje i kwalifikacje. Więc dlaczego musiał tak demonstrować swój sukces?
Dlatego, że był chłopakiem, który nie zrobił matury. W technikum szło mu kiepsko, zawsze był uznawany za gorszego, biedniejszego i nauczył się, by wszystkie szanse jakie dostawał od losu wykorzystywać na maksimum. I przeginał. Skłócił się z rodziną, zerwał kontakty, harował jak wół i kupował. Bo jedyny pomysł, który miał, to imponować. By uznali go za najlepszego. Za człowieka bez defektu. Tak definiował sukces, swój sukces – mieć, posiadać, dysponować. I wszystko to pokazywać, demonstrować wokół. Całemu światu.
Takie historie dobrze obrazuje, ale i wyjaśnia koncepcja cienia Carla Gustava Junga. Cień jest nieuświadamianym deficytem, błędem, traumą. Można go ukryć w piwnicy, zamknąć drzwi, ale on nadal tam jest. Mój znajomy menedżer chciał po prostu przykryć swój brak matury i pochodzenie z biednej mazowieckiej wioski – swoim audi Q7. Całkiem niepotrzebnie. Jego prawdziwa wartość, jako człowieka – została zakryta tym samochodem. Niestety.
#MarekWojciechowski
