Kim był Jan Matejko, wiedzą, mam nadzieję wszyscy? Ten, z pochodzenia Czech, wielkim, polskim, historycznym malarzem był. Bez dwóch zdań. Poproszeni o wymienienie kilku jego obrazów, pewnie podalibyśmy: Bitwę pod Grunwaldem, Hołd Pruski, Poczet królów i książąt polskich… Co ambitniejsi dorzuciliby zapewne Batorego pod Pskowem, Kopernika (obraz nosi nazwę: Kopernik czyli rozmowa z Bogiem) czy Rejtana – upadek Polski.
Malarz, choćby największy – malarzem, sztuka – sztuką, ale jaki jest tego wszystkiego związek z biznesem, z rolą managera? Takie pytanie zapewne rodzi się w Waszych głowach, i nie bez powodu skoro zabieram Wasz czas, tutaj na biznesowym portalu Linkedin.
Postaram się Was przekonać, że duży, co więcej, że case study związane z obrazem Matejki przyniesie wiele wartościowych refleksji i wniosków > “od zaraz” do wykorzystania w Waszej zawodowej, biznesowej aktywności.
W 1862 Matejko namalował obraz, przez wielu uznawany za jego najlepszy, który do historii przeszedł jako Stańczyk, choć jego pełna nazwa brzmi, przyznacie – marketingowo dosyć zawile i słabo: Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony, kiedy wieść przychodzi o utracie Smoleńska.
Dlaczego w tym właśnie obrazie szukam wartości, które można przełożyć na biznesowe, menedżerskie postawy, zachowania i refleksje?
Zacznijmy od samego obrazu. Postać Stańczyka, nadwornego, królewskiego błazna – jest bardzo dobrze oświetlona. Znajduje się z dala od zgiełku zabawy toczącej się w królewskich komnatach. Co ciekawe, twarz błazna to autoportret Jana Matejki. Maluje się na niej niepokój, jakby Stańczyk przewidywał, co stanie się z jego Ojczyzną. Jego splecione ręce wyrażają dezaprobatę dla działalności władców. Za oknem widać wieżę oraz kometę, która symbolizuje zniszczenie Polski
Matejko namalował – stworzony w renesansie – wizerunek błazna jako jedynej osoby, którą naprawdę stać na powagę w niepoważnym świecie. Bezsilność i smutna refleksja postaci, kontrastują z beztroską dworu wobec tragicznego dla Rzeczypospolitej wydarzenia – utraty Smoleńska.
Stańczyk to niebywale silny, mocny symbol zjawiska, gdy świat, który wydaje się nam znany i bezpieczny, powoli, prawie niezauważalnie pogrąża się w coraz większym chaosie i zmierza ku nieubłaganej katastrofie.
Podobno Stańczyk istniał naprawdę. Nazywał się Stasiu (Stanisław) Gąska, urodził się najpewniej około roku 1480, zmarł ok. 1560 roku, a pochodził z jednej z podkrakowskich miejscowości, najprawdopodobniej z rodziny szlacheckiej. Według zapisów historycznych był człowiekiem niebywale oczytanym i inteligentnym, a przede wszystkim – co oczywiste w przypadku zawodu królewskiego błazna – cechowało go cięte poczucie humoru oraz odwaga w wyrażaniu poglądów. Niewiele wiadomo o Stańczyku ponad to, żeby był nadwornym błaznem na dworach aż trzech królów: Aleksandra Jagiellończyka, Zygmunta Starego i Zygmunta II Augusta.
Historycznym tłem dla tego obrazu była toczona w latach 1512–1522 pomiędzy Polską i Wielkim Księstwem Litewskim a Rosją wojna, a przede wszystkim jedna z jej bitew: oblężenie Smoleńska, w wyniku którego w 1514 roku Rosjanie na kolejne blisko sto lat zajęli twierdzę. Ze względu na jej strategiczne położenie było to rozwiązanie wyjątkowo niekorzystne, zagrażające bezpieczeństwu zarówno Polski, jak Litwy, blokujące także możliwość ekspansji na wschód.
Nie było jednak celem Matejki opowiedzenie historii walk o smoleńską twierdzę.
Za pomocą wydarzeń z dalekiej przeszłości malarz chciał pokazać następstwa złych decyzji, lekce sobie ważenia sytuacji, manipulacji i knowań, skutki nie do końca przemyślanych działań i braku narodowej jedności. Czyż to przesłanie, ostrzeżenie nie brzmi aktualnie, zwłaszcza dzisiaj?
Czyż nie można go odnieść do Polskiej rzeczywistości a.d. 2020? A wchodząc nieco głębiej w temat, w iluż firmach, orgnizacjach jest taki Stańczyk, traktowany oficjalnie jak błazen, nieszkodliwy idiota, filozof, który jako jedyny – potrafi z całej masy sygnałów, zdarzeń i faktów wyciągnąć wnioski i przewidywać nadciągające kłopoty? Problem w tym, że podobne jak Stańczykowi – nikt mu za bardzo nie wierzy, a jego rady, wskazówki, przestrogi i ostrzeżenia traktowane są, co najwyżej jak przedni żart.
Stańczyk to symbol tego, by nie lekceważyć w biznesie niczego, nie upajać się dzisiejszymi sukcesami, nie odpuszczać i nie popadać w błogi chillout, zwłaszcza będąc u szczytu potęgi, prosperity i finansowej hossy. Gdyby wówczas Stańczyka słuchano, gdyby surmy bojowe w czas zabrzmiały, zamiast muzyki na balu, to wówczas potęga Rzeczypospolitej przetrwałaby znacznie dłużej, ba – może nawet do dzisiaj.
Są firmy, które – trzymając się matejkowskiej metafory, słuchają swoich Stańczyków. Chwała im za roztropność, rozsądek i rozwagę. Wciąż mają się nieźle, wciąż istnieją, ba – rozwijają się, odnosząc sukcesy. Znam też, pewnie podobnie jak Wy – takie, które przeszły już do historii, bo także i ten case o Stańczyku niczego ich managerów nie nauczył.
#
dr Marek Wojciechowski | psycholog biznesu
