Każdy kto skończył szkołę podstawową, z lekcji historii pamięta zapewne, o wielkiej Wiktorii Wiedeńskiej i tym, jak nasi dzielni husarze, pędząc na skrzydłach rozgromili turecką nawałnicę i uratowali świat przed islamem. Polskiego króla spod Wiednia, Jana III Sobieskiego wynosi się na bohaterskie cokoły, podając go za przykład genialnego stratega. Duma i patriotyzm dopełniają reszty. 1683 rok to czas naszej dumy. Czy jednak aby napewno?
Warto w tym miejscu uświadomić sobie, że Europa, którą wówczas faktycznie uchroniliśmy od tureckiej nawałnicy, niespełna 100 lat później zaczęła nas grabić z państwowości, terytorium i potencjału. Okradli nas dokładnie Ci sami, których uratowaliśmy. Austria, Prusy. Co więcej, gdybyśmy pod Wiedniem nie złamali karku Turkom, Wielka Imperialna Rosja nigdy by nie powstała, bo turecka potęga zdusiłaby w zarodku rodzącą się siłę Moskwy.
Więc jak to jest z tym Sobieskim i odsieczą Wiednia? Genialny strateg i wielkie zwycięstwo? Czy może jednak wtopa, jedna z najwiekszych w dziejach Polski, która stała się początkiem końca państwa? A sam Wiedeń to nie chwała ale grób?
I wreszcie rzecz najważniejsza, bo w końcu jesteśmy na portalu ludzi biznesu, jakie płyną z tego wszystkiego wnioski i lekcje dla nas, dla ludzi zarządzających potencjałami firm, organizacji, działów. Czy w ogóle, opisywana historia może nas czegoś biznesowego nauczyć?
Śmiem twierdzić, że tak. I warto z historii, także naszej, polskiej, wyciągać wnioski. To się przyda, dosłownie każdemu!
Aby te wnioski lepiej wydobyć z historii będę używał terminów i pojęć odnoszących się do świata biznesu i przedsiębiorczości. Przepraszam więc wszystkich miłośników historii, ale – jak zapewne sami wiecie – metafory są bardzo pomocne w analizowaniu tego, co ważne.
A więc do brzegu 🙂
Mamy II połowę XVII wieku. Polska, po całym szeregu wydarzeń kryzysowych (szwedzki potop, kozackie powstania, wojny z Turcją, kilkuletnia susza rujnująca plony i rolną gospodarkę ówczesnej Rzeczpospolitej) powoli podnosi się z kolan.
Jej potencjał znaczy jednak w XVII wiecznym świecie (Europie) jeszcze całkiem sporo. Jesteśmy regionalną potęgą, z którą liczyć się muszą wszyscy możni ówczesnego świata. Gdybyśmy stosowali dzisiejszy system pojęć – byliśmy wtedy trzecią lub czwartą gospodarką Europy, a nasza armia to druga lub trzecia armia kontynentu. Jesteśmy także atrakcyjnym rynkiem zbytu oraz pierwszym dostawcą zboża. W Holandii, Belgii, całych północnych, ówczesnych Niemczech pieką się ciasta, bułki i chleby z polskiej mąki, a rodząca się potęga morska Wielkiej Brytanii buduje okręty z polskich dębów i sosen.
Polskim #CEO jest Jan III Sobieski. Wcześniej dowiódł swojego szczęścia, wiedzy oraz umiejętności jako CSO (Chief security officer) i tutaj mamy moment, który świetnie definiuje zasada Petera Peter Principle.
To, sformułowana w1969 przez Laurence’a J. Petera zasada, zgodnie z którą ludzie awansują tak długo, aż znajdą się na poziomie, na którym nie są już kompetentni.
Kresem kompetencyjnych możliwości Sobieskiego był właśnie funkcja CSO (hetman wielki) Sami dobrze wiecie, że ktoś idealny na szefa działu, niestety nie daje sobie rady jako szef firmy. Albo super handlowiec, mający świetne sprzedażowe wyniki zupełnie nie sprawdza się jako menadżer działu sprzedaży.
Sobieski miał nosa do działań taktycznych, operacyjnych, ale stratego był z niego – łagodnie rzecz ujmująć średni. No i pantoflarz straszny. I wcale nie chodzi o to, że kochał swoją żonę, Marysienkę, ponad rozsądek, bo miłość to piękna sprawa 😉 Gdyby tylko kochał, byłoby OK, ale On pozwalał jej na wszystko, na zdecydowanie zbyt wiele, zwłaszcza w zarządzaniu biznesem, o którym jej przeżarty syfilisem mózg (dosłownie), nie miał zbyt wiele pojęcia.
Problem w tym, że Marysienka (prawdziwe nazwisko:Maria Kazimiera de La Grange d’Arquien), owinąwszy sobie Sobieskiego wokół palca, mieszała się w sprawy państwa (firmy), knuła intrygi, taśmowo wręcz produkowała afery i bezwstydnie wciskała (nepotyzm) swoich faworytów, bez kompetencji, na ważne top stanowiska.
Wiecie dlaczego było to podwójnie groźne dla „naszej” firmy? Dzisiaj już doskonale wiadomo, że Marysieńka reprezentowała, tak naprawdę konkurencyjną wobec „naszej firmy” – korporację, Francję. Król Francji wypłacał jej pensję, a Ona była – używając współczesnych określeń – drapieżnym, francuskim lobbystą. Interes Marysieńki nie zawsze był interesem Polski. Najczęściej nie był. Z resztą, wiadomo, jak to z Francją i układami z nią, w naszej historii jest. Najdobitniej ujął to swego czasu nieodżałowanej pamięci Stefan Kisielewski vel Kisiel, którego ostry, mocny cytat mówi tak wiele: „Pocieszam się tylko, że ta stara k…a Francja odcierpi jeszcze za naszą krzywdę, zawsze nas zdradzała i sprzedawała!”
Tak więc, wracając do głównego wątku > mamy czas, w którym Polska buduje swój potencjał, po bardzo wielu dekadach niszczących ją wojen, kryzysów i klęsk. Potrzeba nam dwóch, trzech dziesięcioleci spokoju, aby sprawy gospodarcze i społeczne dobrze ogarnąć. Wyczerpany kraj chce odpocząć, odbudować się. Żeby biznes znów zaczął się dobrze kręcić, afery i ostre jazdy nie są wskazane. Każdy, kto kiedykolwiek wyprowadzał firmę z ostrego zakrętu, wie jak to jest. Restrukturyzacja, zmiana, aktywizacja wymagają bezpiecznej, spokojnej atmosfery.
Tymczasem nasz CEO eskaluje. Podpuszczany przez szefów innych korporacji – wchodzi w ostry konflikt z Turcją. Pod hasłem krucjaty przeciw niewiernym, narzuca swojej firmie – używając dzisiejszych określeń – kolosalne wydatki na zbrojenia i armię. Blisko 60% budżetu ówczesnej Polski – idzie na wojsko. Tak, tak 60%!!! Jaki kraj i jak długo to wytrzyma?
Pomyślcie, firma (kraj) potrzebuje spokoju, inwestycji w infrastrukturę, remonty, unowocześnianie, a CEO pakuje blisko 2/3 kasy w armię. I bynajmniej, nie dlatego, że ktoś – realnie – nam wtedy zagraża. Nie! Podpuszczony przez koalicję francusko-niemiecko-austriacką (a więc, jakby nie patrzeć > konkurencję) zbroi się, aby chronić… nie własny biznes, ale ich, obcych, rywalizujących z nim (nami) o prymat na rynku (w Europie)
Jednym słowem, Sobieski ulega manipulacji. A tzw. Zachód wyjmuje smakowite kasztany z ognia, oczywiście naszymi rękoma. Za friko, jak to mawiają Rosjanie, „za bezdurno”!
Powoli docieramy do finału, a w nim, taka oto sytuacja: Turcja idzie na Europę Zachodnią, przejąć jej rynki, bogactwa, potencjał. Potężna, 100. tysięczna armia sułtana, pod wodzą ich #COO (ang. Chief Operating Officer), wielkiego wezyra Kara Mustafy zajmuje Bałkany i staje pod Wiedniem. Kończą się żarty. Zachód na kolanach. Widmo tureckiej okupacji coraz realniej zagląda w oczy Austrii, Bawarii, północym Włochom, południowej Francji. Zachodni biznes jest w max poważnych tarapatach.
Co robi nasz „geniusz” strategii? Zamiast wykorzystać słabość swoich rywali/przeciwników w supremacji na kontynencie, olbrzymim wysiłkiem polskiej gospodarki – pomaga, ale im. Nie nam, nie sobie! Za co, jaki ma w tym interes? Uwaga, to wcale nie żarty: w zamian otrzymuje siodło Kara Mustafy, jego złoty namiot i kilka pochwalnych dyplomów + uścisk dłoni prezesa kuli ziemskiej (papieża) A niespełna sto lat później, Ci, którym nasi dziadowie pomogli, rozebrali Polskę, bez cienia skrupółów, zażenowania, o wdzięczności nawet nie myśląc.
Warto wiedzieć, bo o tym, w polskiej szkolno-popularnej historii się milczy, że Turcy do ostatniej chwili namawiali polskiego CEO – odpuść Waść! Nie daj się wkręcić Zachodowi w konflikt z nami. Nic nie zyskasz, a wiele stracisz. I mieli rację. W dodatku, jak bardzo!
Proponowali podzielić środkową Europę. Wg korzystnego dla nas klucza: wszystko, co na północ od Dunaju – polskie, a pomiędzy nami – naszymi firmami 100. letni pokój i kooperacja przy innych ambitnych i korzystnych dla nas projektach. Bajka!
Niestety, Sobieski podkręcany przez doradców na francuskim lub habsburskim żołdzie, przez żonę, przez papieża – zwalił się wraz z 60. tysiącami polskiego wojska na tureckie karki, łamiąc potęge sułtanów, a przy okazji wzmacniając rywali i konkurentów, karmiąc ich polską krwią, doprowadził – tak naprawdę – do upadku niezłej w sumie firmy Polski).
Finał był taki, że Polska, na pokonaniu tureckiej potęgi nie zyskała nic. Dosłownie. Wykrwawiła się i zmarnowała potencjał na armię, która wzniośle ocaliła Europę. Zachód zdobył, zyskał – wszystko. Taki to świetny biznes zrobił nasz CEO. W dodatku, połamana Turcja nie była w stanie zablokować wzrostu Rosji, która sto lat później zjadła nas na śniadanie. I tyle wynikało z pseudostrategicznego geniuszu faceta, któremu wystawia się dzisiaj pomniki.
Jakie wnioski?
Och, jest ich wiele. Podam te, najważniejsze, a jeśli chcecie, kolejne dopowiedzcie sobie sami. Zachęcam.
- myśl strategicznie. Nie o tym, co jest dzisiaj, jutro, pojutrze, ale na horyzoncie zdarzeń dostrzegaj to, co za miesiąc, kwartał, za rok.
- nie odwalaj czarnej roboty za kogoś. Wdzięczność w dorosłym świecie, tak naprawdę, nie istnieje
- jeśli coś robisz, uzyskuj korzyści. Realne. Wymierne. Namacalne. Nie chodzi o to, abyś był interesownym sukinsynem, ale nie bądź naiwnym frajerem.
- każdy ma próg swoich kompetencji. Nikt nie jest od wszystkiego i nie ma kogoś takiego, kto zna się absolutnie na wszystkim.
- wyklucz słowa: „nigdy”, „z nikim”, „zawsze” ze słownika swoich obligatoryjnych pojęć. Biznes robi się skutecznie, efektywnie, nie dla wzniosłych haseł i laurek w ustach konkurencji.
A na koniec rada, wskazówka najważniejsza. Bije ona z historii Sobieskiego i Wiednia, jak jaskrawy neon nad sklepem:
