O stresie napisano setki książek, zrealizowano tysiące szkoleń, seminariów i wykładów o tym, jak go zdiagnozować i jak z nim walczyć, dziesiątki specjalistów wciąż radzi nam jak mu przeciwdziałać, tymczasem, My wszyscy, wciąż i tak, najłagodniej rzecz ujmując – średnio sobie z nim radzimy. 

Zastanówmy się, czy mamy więcej powodów do stresu niż nasi przodkowie, czy może mniej? Czy stres zależy od sytuacji, jako takiej, czy może od tego, jak o niej myślimy? Czy warto walczyć o bezstresowe życie? Czy ono w ogóle jest możliwe?

Na początek krótka, naukowa definicja: stan stresu powstaje wtedy, gdy stawiane przed nami wymagania rozmijają się z naszymi możliwościami. Stanowi temu towarzyszy fizyczne pobudzenie, a także emocje: złość, smutek, uczucie napięcia, czasem również – wtedy, gdy sytuację odbieramy bardziej jako wyzwanie niż zagrożenie – uczucie przyjemnego podniecenia. Wszyscy to znamy, prawda?

Z biologicznego punktu widzenia stan stresu to cały szereg procesów i zmian w funkcjonowaniu organizmu – wydziela się hormon o nazwie adrenalina, a gdy stan ten trwa dłużej, również inne hormony, takie jak kortyzol. Serce bije szybciej, kurczą się naczynia krwionośne, źrenice się rozszerzają. 

Rzecz jasna powyższy opis stanu organizmu nie musi automatycznie oznaczać stresu. Wbiegając po schodach możemy wywołać podobne doznania fizyczne, jednak nie towarzyszą im wtedy, typowe dla stanu stresu myśli i uczucia. 

W myśleniu o stresie soma i psyche (ciało i dusza) stanowią przecież nierozerwalną całość, a związki pomiędzy stanem fizycznym organizmu i psychiką są bezpośrednie i obustronne.

Czy życie jest stresujące? Dla wielu osób pewnie tak. Co więcej, można postawić uzasadnioną tezę, że współczesne życie niesie ze sobą szczególnie dużo stresu. Czy aby na pewno? Wyobraźmy sobie życie naszych dziadków i pradziadków, pomyślmy o tych wszystkich stresujących wyzwaniach, zagrożeniach i problemach stawali oni – dosłownie codziennie. 

Jeszcze sto lat temu życie ludzkie upływało pod znakiem chorób i śmierci najbliższych. Żyło się znacznie krócej niż teraz, a jeszcze w dzieciństwie można było być świadkiem śmierci sporej części rodziny. Powszechna była ciężka fizyczna praca, niedożywienie, brak urlopów i wakacji, duże ryzyko, że padnie się ofiarą – choćby pospolitego przestępstwa.

Gdy pomyśli się o tym wszystkim, współczesne życie jawi się niczym raj. Nowoczesna medycyna i zdrowszy styl życia spowodowały, że ogromna część urodzonych dzieci ma szansę dożyć późnej starości. Przed wojną, były tereny na ówczesnej mapie Polski, gdzie z dziesięciu narodzonych dzieci, do czasów szkolnych dożywała zaledwie trójka! 

Obecnie, nie jest jednak, w kontekście stresu, jakoś przesadnie różowo. Z jednej strony, zamiast głodu, mamy coraz większy problem ze skutkami otyłości, a z drugiej, duża część pracujących ma do dyspozycji pomocne maszyny i ustawodawstwo, które ogranicza naszą pracę do kilku godzin dziennie i daje szansę na godziwe wynagrodzenie, ubezpieczenia i kilkutygodniowy urlop.

Czy jesteśmy jednak przez to bardziej szczęśliwi? Dlaczego zatem tak często można spotkać się z poglądem, że współczesny świat raczej unieszczęśliwia i jest źródłem rozlicznych trosk, a kiedyś to było sielsko i anielsko?

Jedna z hipotez tłumaczących takie przekonanie, to pogląd, że współcześnie ludzie czują się nieszczęśliwi, bo są psychicznie słabsi – wychowywani pod kloszem – i dlatego nie dają sobie rady z trudnościami życia. 

Rzeczywiście, do pewnego stopnia stresujące wyzwania mogą nas czegoś uczyć i dzięki nim możemy sobie lepiej radzić z przyszłymi problemami.

Idąc tym tokiem myślenia, można przyjąć, że w przeszłości, narażeni na ciężkie doświadczenia już od wczesnych lat swojego życia, ludzie byli silniejsi i dzięki temu – pomimo obiektywnych większych problemów/wyzwań od naszych – byli paradoksalnie szczęśliwi jak my teraz.

Niestety, reguła, że co cię nie zabije, to cię wzmocni, ma swoje poważne ograniczenia. Badania nad stresem traumatycznym pokazują, że w takich momentach, gdy zagrożone są życie i zdrowie, lub wtedy, gdy jest się świadkiem takich doświadczeń innych ludzi, praktycznie wszyscy reagują silnym stresem, a pamięć takich doświadczeń raczej utrudnia (niż pomaga) radzenie sobie w sytuacji kolejnych ekstremalnie stresujących doświadczeń.

Porównując skutki dla psychiki człowieka wywołane przez katastrofy naturalne w tzw. krajach zamożnych i w krajach biednych, jednoznacznie widać, że w tych drugich są one zdecydowanie większe. 

Powodzie, huragany, trzęsienia ziemi, gdy nawiedzają tereny słabe gospodarczo i mało rozwinięte, zostawiają po sobie wyraźnie większe psychiczne cierpienie niż wtedy, gdy dzieją się w krajach zamożnych. Słabsze przygotowanie techniczne, gorsza organizacja pomocy, nawet mała, ale trudna do powetowania strata majątku osobistego, wątła sieć pomocy instytucjonalnej, pomimo silniejszych więzi w tradycyjnej społeczności – to wszystko składa się na generalną regułę, że kataklizmy naturalne w biedniejszych krajach zbierają większe żniwo ofiar, a ci, co przetrwali, są w gorszym stanie psychicznym niż w analogicznej sytuacji w krajach bogatszych. Podobnie dzieje się w różniących się zamożnością rejonach krajów rozwiniętych. 

Wszyscy mamy jeszcze w pamięci przykład skutków huraganu Katrina w Nowym Orleanie. Chaos, cierpienia, rozpad więzi lokalnych – jakże inny obraz od tego, co się działo z mieszkańcami Manhattanu po pamiętnym zamachu na World Trade Center.

Również długość trwania silnego stresu nie uodparnia na jego skutki. Istnieją rejony świata, na przykład w Afryce i w Azji, gdzie całe pokolenia wychowały się w sytuacji chronicznej wojny – z sąsiadami, z lokalnymi grupami etnicznymi, religijnymi. I tu można by pomyśleć, że człowiek może się do wszystkiego przyzwyczaić.

Wyniki badań nad zdrowiem psychicznym w takich społecznościach pokazują jednak wyjątkowo ponury obraz. W miejscach takich jak Burundi czy niektóre rejony Indonezji, dotkniętych trwałym konfliktem zbrojnym, liczba osób, które doświadczają symptomów depresji, zespołu stresu pourazowego czy różnych zaburzeń związanych z lękiem dochodzi do kilkudziesięciu procent populacji. Jest to więc skala kilkadziesiąt razy większa niż w miejscach, w których panuje pokój i relatywny dobrobyt!

Na szczęście, nieco generalizując można stwierdzić, że współczesny świat nie tylko zmniejsza ryzyko stresujących wydarzeń, szczególnie tych skrajnych, ale również oferuje nam bardziej skuteczne sposoby ochrony przed negatywnymi, psychicznymi skutkami takich doświadczeń. 

Skąd więc przekonanie o tym, że współczesność niesie ze sobą większy stres?

Jednym z możliwych wyjaśnień jest zmiana oczekiwań współczesnego człowieka. Szczęście i nieszczęście nie są lustrzanymi odbiciami. Tak samo jak zdrowie jest czymś więcej niż brakiem choroby. 

Socjologowie wiele miejsca poświęcają współczesnemu fenomenowi pogoni za szczęściem. Również w psychologii więcej uwagi poświęca się badaniom nad tym, czym jest satysfakcja w różnych dziedzinach życia, co sprzyja jej osiąganiu, czym jest dobrostan i co składa się na naukowo ujmowany termin szczęścia.

Na pytanie, dlaczego pomimo obiektywnych zysków, jakie oferuje współczesny świat, koncentrujemy wciąż uwagę na trudnościach, odpowiada teoria zachowania zasobów

Jej twórcy zauważyli i teoretycznie wyjaśnili, dlaczego ryzyko pandemii #Covid19 spędza nam sen z powiek, zaś świadomość, że współczesna medycyna chroni przed dziesiątkami do niedawna o wiele groźniejszych chorób, nie budzi większej radości.

Teoria zachowania zasobów Hobfolla. 

Jedną z najpopularniejszych koncepcji stresu we współczesnej psychologii jest teoria zachowania zasobów (COR – ang. Conservation of Resources) w ujęciu Hobfolla. Jej autor Stevan E. Hobfoll, zakłada, iż celem działalności człowieka jest poszukiwanie, uzyskiwania, a także ochrona ważnych dla niego obiektów (zasobów).

Sytuacja stresowa jest relacją z otoczeniem i pojawia się w przypadku:

  • obawy (groźby) przed utratą zasobów,
  • utraty zasobów,
  • braku wzrostu zasobów w przypadku ich zainwestowania.

Źródłem stresu może być, i najczęściej jest więc subiektywna ocena utraty zasobów, jak i obiektywna strata zasobów. 

Według teorii Hobfolla, jednostki zostały obdarzone zasobami nieproporcjonalnie (nie po równo) z przyczyn społecznych, ekonomicznych, jak i biologicznych. W związku z powyższym istnieją różnice indywidualne przy efektywności wykorzystywania zasobów, co natomiast determinuje różnice w radzeniu sobie ze stresem.

Brak alternatywnego tekstu dla tego zdjęcia

Hobfoll przedstawił także cztery różne rodzaje zasobów:

  • przedmioty – ich posiadanie bądź brak stanowi o statusie materialnym i społecznym jednostki, np. samochód oraz dom;
  • warunki (zasoby okolicznościowe) – są cenne i ograniczone, np. stała praca, awans, spadek i małżeństwo;
  • zasoby energetyczne – pochodne własnej energii i doświadczenia, które można wykorzystać w pomnażaniu kolejnych zasobów, np. pieniądze.
  • zasoby osobiste – dotyczą cech osobowości i temperamentu, np. odporność na stres i punktualność.

Hobfoll nakreślił dwie reguły zachowania zasobów. Według pierwszej, utrata zasobów jest niewspółmierna i bardziej odczuwalna od zysku. Osoby, które mają do dyspozycji wiele zasobów mają większe szanse na zysk i jednocześnie w mniejszym stopniu są narażone na utratę zasobów. 

Według drugiej, ludzie w celu zapobiegania utraty zasobów muszą je regularnie inwestować, a także zyskiwać nowe i rekompensować sobie dotychczasowe straty. Ograniczanie zasobów zwiększa ryzyko straty, a strata początkowa determinuje możliwość wystąpienia kolejnych.

Teoria zasobów podkreśla rolę kultury w powstawaniu stresu. Natura człowieka została bowiem zdeterminowana biologicznie i kulturowo, w związku z czym tak samo uwarunkowane są zasoby, którymi dysponuje jednostka. Jeżeli więc zagrożone są pewne wartości kulturowe, człowiek automatycznie inicjuje pewne wzorce zachowania się. W takiej sytuacji stres związany z utratą zasobów lub obawą przed ich utratą nie musi być świadomy i w sposób automatyczny może przybierać schemat reakcji adaptacyjnej.

Paradoksalnie, stres może być też stanem pożądanym. Wiedzą o tym animatorzy sportów ekstremalnych, a także twórcy filmów grozy. 

Pomimo że poszukiwanie ryzyka, szczególnie obserwowane u młodych osób, jest zjawiskiem uniwersalnym, występującym w różnych kulturach, również tych tradycyjnych. 

Przykładem są przytaczane przez Jareda Diamonda w książce pt. „Trzeci szympans” zawody odbywające się na wyspach Pacyfiku, polegające na niebezpiecznych skokach z budowanych wież. BTW: polecam książkę – naprawdę warto po nią sięgnąć.

Brak alternatywnego tekstu dla tego zdjęcia

W krajach Zachodu zjawisko to przybiera szczególnie duże rozmiary. Coraz powszechniejszym sposobem spędzania wolnego czasu przez bogatszą część społeczeństwa stają się dostarczające silnych wrażeń sporty lub wyjazdy na tzw. szkoły przetrwania.

Człowiek nie zawsze dąży więc do unikania stresu – czasem go wręcz poszukuje, a z badań nad różnicami indywidualnymi wiadomo, że ludzie różnią się pod względem poszukiwania ryzyka. 

Warto jednak zauważyć, że współczesne zjawisko poszukiwania stresu ma jeden wspólny mianownik. To, co jest czy bywa pożądane, to stres w miarę kontrolowany, związany z fizycznym wysiłkiem. O ile żyjąc w świecie samochodów, klimatyzowanych biur, wind i ruchomych schodów z podnieceniem możemy pomyśleć o lataniu na paralotni czy wędrówce po górach, o tyle mało kto pragnąłby z własnej i nieprzymuszonej woli mieć pracę, w której frustracji dostarcza szef, czy też mieć problemy ze spłatą kredytu. 

Znakiem naszych czasów jest raczej stres polegający na chronicznym psychicznym dyskomforcie niż na konkretnym fizycznym zagrożeniu.

Stan stresu – przypomnijmy – powstaje wtedy, gdy wymagania, które stawiane są przed nami, rozmijają się z naszymi możliwościami. Wymagania są przez nas interpretowane i oceniane; podobnie ocenie podlegają nasze możliwości. I od tego – to znaczy od ocen i interpretacji – zależy, czy stan stresu w ogóle się pojawi i jak będziemy próbowali sobie z nim poradzić.

Oznacza to, że nie tyle zewnętrzne okoliczności, ale nasza reakcja na nie jest źródłem stresu. W tych samych sytuacjach różni ludzie mogą więc zareagować w różny sposób. 

Na przykład idąc na egzamin można odczuwać niewielkie napięcie lub paraliżujący strach; można odczuwać niepokój, że coś się nie powiedzie, ale również podniecenie na myśl o sukcesie. 

Ktoś, kto udaje się pierwszy dzień do nowej pracy, prawdopodobnie będzie czuł się bardzo spięty. Zupełnie inaczej niż ten, kto do tej samej pracy udaje się kolejny raz z rzędu. Prawda?

Od zasady, że stres jest zjawiskiem subiektywnym, mogą być jednak pewne wyjątki: stres związany z wojną, kataklizmem naturalnym. Stres silny i zagrażający życiu nie wymaga prawdopodobnie dokonywania ocen i interpretacji. 

W takich sytuacjach praktycznie wszyscy uczestnicy zdarzeń są głęboko poruszeni, emocje są silne i zostają w pamięci na zawsze. Niemniej konsekwencje takich zdarzeń mogą być już różne i zależą od tego, co się dzieje w naszych głowach, a także od tego, jak reaguje nasze otoczenie.

Niektóre modele myślenia o stresie nie negując wagi ocen i interpretacji, kładą większy nacisk na określenie tego, co w danej sytuacji jest tracone lub zagrożone i jakie mamy środki, aby sobie z tym poradzić. Owe środki, zgodnie z przywołaną już wcześniej teorią zasobów – nazywane są właśnie zasobami.

Należy do nich i nasze doświadczenie, i ocena nas samych, i czas, którym dysponujemy, i dobra materialne, i wykształcenie, i ludzie, z którymi mamy bliskie relacje i na których pomoc i wsparcie możemy liczyć. Im bardziej podstawowe i ważne zasoby człowieka są tracone i zagrożone, tym bardziej stres jest uniwersalnym doświadczeniem. 

W takim ujęciu stres ulega pewnej obiektywizacji: zasoby – życie, zdrowie, oszczędności w banku, grono przyjaciół – istnieją realnie, a więc utrata lub zagrożenie takich wartości zdarza się naprawdę i nie jest sprawą tylko subiektywnej oceny sytuacji.

Warto pamiętać, że stres to stan o tyle naturalny, że dysponujemy biologicznie ukształtowanym sposobem adaptowania się do niego.

W ślad za biologicznym przystosowaniem – zmianami w funkcjonowaniu organizmu, które wywołują wydzielające się hormony stresu – podążają przystosowania, których źródła są w naszym umyśle.

W obliczu stresu człowiek, bardzo często nieświadomie podejmuje działania, które mają na celu usunięcie źródła stresu i poradzenie sobie z negatywnymi emocjami. 

Gdy obawiamy się wyniku egzaminu, możemy skupić nasze wysiłki na tym, by się jak najlepiej przygotować. Pracę, w której atmosfera jest trudna do zniesienia, można zmienić na inną, a na hałaśliwych sąsiadów – skierować skargę. Żeby uspokoić emocje, można wyżalić się przyjaciołom. Można pójść na spacer. Można zażywać środki uspokajające.

Psychologowie od kilkudziesięciu lat toczą dyskusje, jak opisać i sklasyfikować wszystkie nasze sposoby radzenia sobie ze stresem. Próbuje się określić, od czego zależy ich skuteczność i w jakich sytuacjach są one podejmowane najczęściej. Niektóre wydają się generalnie mało skuteczne. 

Na przykład topienie smutków w kieliszku może stać się rutynowym sposobem zachowania w sytuacji napięcia, a stąd tylko krok do uzależnienia od alkoholu. Z kolei planowane usuwanie źródeł problemu może wydawać się zawsze dobre. Problem skuteczności działań w obliczu stresu jest jednak bardziej złożony: w różnych sytuacjach i u różnych osób – różne sposoby radzenia sobie ze stresem mogą okazać się bardziej efektywne.

Czynnikiem, który jest szczególnie ważny przy wyborze sposobów radzenia sobie ze stresem, jest możliwość kontroli nad daną sytuacją. Generalnie wtedy, gdy kontrola może być sprawowana, ludzie częściej koncentrują się na próbach walki z samym problemem, a gdy możliwości kontroli brak – częściej stosują unikanie lub też próbują zaakceptować problem lub poszukać w nim dobrych stron.

Już jednak sam brak kontroli jest jednak dla nas źródłem stresu. Dlatego jedną z ważniejszych potrzeb człowieka jest możliwość wpływania na świat i przewidywania zdarzeń. Człowiek woli myśleć o sobie jako o aktorze, a nie obserwatorze sceny swego życia. 

Potrzeba ta jest tak silna, że powszechnie mamy tendencje do przeceniania naszych możliwości oddziaływania na rzeczywistość, a zjawisko to nosi nazwę iluzji kontroli. W eksperymencie, w którym prosi się uczestników, aby ocenili, na ile naciskanie przycisków na pulpicie ma związek z zapalającymi się i gasnącymi lampkami, ludzie z reguły wskazują na pewien związek, a więc możliwości wpływu, nawet jeśli lampki zapalają się i gasną w zupełnie losowej kolejności. 

Okazuje się więc, że znowu – nie tylko obiektywne cechy zdarzenia, ale to, co się dzieje w naszej psychice, wpływa na to, że sytuacje są postrzegane jako mniej lub bardziej kontrolowane.

Na przykład w klasycznych badaniach nad radzeniem sobie z chorobą raka piersi okazało się, że badane kobiety powszechnie szukały jakiejś konkretnej przyczyny, dlaczego zachorowały. Wiadomo, że współczesna medycyna wskazuje na szereg uwarunkowań tej choroby, a w konkretnym przypadku raczej nie sposób wskazać, co było winowajcą. 

Działanie to jest więc irracjonalne. Niemniej jednak te kobiety, które „znalazły” jakąś przyczynę – na przykład wieloletnie kłótnie z mężem – czuły się lepiej i lepiej radziły sobie z chorobą.

Podobnie badania nad kobietami, które w dzieciństwie doświadczyły kazirodztwa ze strony ojca, zbrodni przerażającej i niezrozumiałej dla większości ludzi, starały się po latach odnaleźć sens w tym, co im się przydarzyło, a te, które taki sens znajdowały, odczuwały mniejsze cierpienie.

Myśląc o stresie we współczesnym świecie można zastanawiać się, na ile nasze subiektywne poczucie kontroli i możliwości znalezienia sensu w przytrafiających się nam zdarzeniach stają się zadaniem coraz trudniejszym?

Być może mamy do czynienia z paradoksem, iż te same mechanizmy – nauka, technika, rozwinięty system gospodarki rynkowej, złożona organizacja społeczeństwa i państwa – otaczając nas kokonem chroniącym przed wieloma nieszczęściami i tworząc metody radzenia sobie z problemami, odbierają nam jednocześnie subiektywne poczucie kontrolowania rzeczywistości. I w rezultacie zagrożenia, które się pojawiają, stają się bardziej, a nie mniej stresujące.

Obecnie nauka i technika są raczej postrzegane jako źródło ryzyka dla świata, a nie – jak jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej – sposób jego ograniczania. Stres związany z trudnościami życia codziennego – hałas, zatłoczenie, ryzyko pogorszenia sytuacji ekonomicznej – zdają się nie mieć konkretnego źródła, a przez to wymykają się naszej kontroli.

Psychologia oferuje pewną wiedzę, która może pomagać człowiekowi radzić sobie ze stresem i jego niekorzystnymi konsekwencjami. Chociaż trwa spór, na ile to, co człowiek robi w obliczu stresu, jest automatyczne i nie podlega naszej woli, a na ile możemy świadomie wybierać sposoby radzenia sobie ze stresem, można na pewno powiedzieć, że to, co myślimy i jak widzimy stresującą sytuację i jak sobie z nią radzimy, w dużym stopniu można świadomie kształtować. Istnieją skuteczne procedury, w trakcie których pomaga się spojrzeć na dane zdarzenia w nowy, odmienny sposób. Można się również uczyć stosowania takich, a nie innych sposobów radzenia sobie ze stresem.

Jednym z bardziej uniwersalnych sposobów walki ze stresem i łagodzenia jego negatywnych skutków jest poszukiwanie wsparcia u innych ludzi.

Może to polegać na szukaniu pomocy w rozwiązaniu problemu, informacji na jego temat albo po prostu pocieszenia i poczucia bliskości. Prawidłowość tę ustalono w zasadzie we wszystkich możliwych przypadkach: od katastrof i innych ekstremalnych zdarzeń, poprzez radzenie sobie z chorobą, aż do stresu doświadczanego w pracy. 

Wsparcie może płynąć z różnych źródeł: od rodziny, przyjaciół, sąsiadów i współpracowników – aż po profesjonalistów. Ci ostatni, określani mianem wsparcia zinstytucjonalizowanego, to przykładowo pracownicy opieki społecznej, psycholodzy, interwenci kryzysowi, pracownicy instytucji pomocowych i charytatywnych.

Czy każde wsparcie jest równie dobre? Wydaje się, że nie do końca. W pewnych sytuacjach bardziej oczekujemy pomocy od niektórych osób. 

W przypadku problemów w pracy szczególnie ważna jest pomoc i zrozumienie ze strony przełożonych i współpracowników. Jeśli go brak – ryzyko poczucia wypalenia zawodowego wzrasta. Podobnie jest w przypadku tzw. stresu pola walki. Tu wsparcie ze strony dowódców okazało się kluczowe.

Pojawienie się możliwości pomocy ze strony wyspecjalizowanych do tego celu instytucji to zapewne znak naszych czasów. W społecznościach tradycyjnych głównym źródłem oparcia jest klan – rodzina poszerzona o bliższych i dalszych krewnych, wspólnota sąsiedzka czy grupa członków religijnej społeczności.  W świecie nowoczesnym grono bliskich ulega zawężeniu do osób z najbliższej rodziny, a niektóre więzi, jak wspólnoty sąsiedzkie, ulegają osłabieniu. 

Pomoc ze strony innych jest szczególnie istotna, gdy weźmie się pod uwagę sytuację, w której ci, którzy są dla siebie wzajemnie oparciem, stają równocześnie w obliczu nieszczęścia. Dzieje się tak na przykład w przypadku katastrof naturalnych, takich jak powódź, gdy silny stres i straty materialne dotykają całe rodziny i całe społeczności lokalne. 

Z reguły ludzie w obliczu zbiorowych tragedii rzadziej reagują paniką, a częściej stają solidarnie do pomocy. Również społeczeństwo, obserwując w mediach sceny tragedii, oferuje wsparcie. Niestety, gdy media odwracają uwagę od takich zdarzeń, strumień pomocy z reguły słabnie. Zjawisko to określa się mianem deterioracji wsparcia, a metaforycznie można je nazwać wzlotem i upadkiem utopii.

Niestety, nie zawsze pomoc jest tym, co spotyka ludzi ze strony innych w przypadku nieszczęść. W psychologii opisano zjawisko wsparcia negatywnego. Przejawia się w odtrąceniu, odmawianiu pomocy, a bywa, że i obwinianiu ofiar tragicznych zdarzeń.

Dzieje się tak szczególnie często w przypadku ofiar gwałtu. Dotyczyć to może jednak i innych osób. Weterani wracający z wojny w Wietnamie, która dla wielu z nich była głębokim i tragicznym doświadczeniem, zetknęli się z niechętnymi reakcjami społeczeństwa amerykańskiego. Również osoby cierpiące w wyniku niektórych chorób, szczególnie psychicznych, spotykają się niejednokrotnie z brakiem zrozumienia i odrzuceniem. 

Jest tak zapewne dlatego, że choć wolimy myśleć o sobie jako o skorych do pomocy altruistach, konfrontując się z czyjąś tragedią, odczuwamy prywatny dyskomfort, nie mogąc pojąć, jak w sensownym świecie zdarzają się tak bezsensowne cierpienia.

Odrzucenie, zapomnienie, obwinienie stają się sposobami chronienia się przed wywołującymi stres doświadczeniami.

Zjawisku temu, które Aleksander C. McFarlane, australijski psychiatra, określił mianem społecznego wyparcia traumy, do pewnego stopnia ulegli i sami psychologowie. Pierwsza definicja traumy, a więc ekstremalnego, silnego stresu, uznawała, że cechą takich zdarzeń jest rzadkość i wykraczanie poza granicę typowego doświadczenia człowieka. 

Brak alternatywnego tekstu dla tego zdjęcia

W toku dalszych badań stwierdzono jednak, że co najmniej jedno takie doświadczenie w ciągu życia relacjonuje nawet dwie trzecie badanych. Do zdarzeń tych należą doświadczenie silnej przemocy, przemocy seksualnej, bycia ofiarą przestępstwa, udział w wypadku czy w zdarzeniach takich jak pożar.

Dotychczasowy wywód może sprawić wrażenie, że stres oznacza automatycznie cierpienia i ideałem byłoby całkowite usunięcie go z życia. Nic bardziej mylnego. 

Po pierwsze, ludzie często świadomie angażują się w różne ryzykowne sytuacje, a więc akceptują cenę przeżywania stresu w takich sytuacjach (niekiedy wręcz emocje towarzyszące takim zdarzeniom są celem samym w sobie). 

Po drugie, w przypadku większości trudności czy niepowodzeń potrafimy sobie świetnie poradzić i jedyną ceną, jaką płacimy, jest chwilowe przygnębienie czy zmęczenie, po którym z powrotem dochodzimy do równowagi.

Nie zawsze stres musi skutkować psychicznymi kosztami. Człowiek w obliczu nawet bardzo dramatycznych zdarzeń może cechować się odpornością na nie. Odporność ta jest różna u różnych osób i zależy tak od naszej konstrukcji psychicznej, jak i zewnętrznych okoliczności. 

Ważną charakterystyką, która leży u źródeł większej odporności lub większej wrażliwości w takich sytuacjach, jest reaktywność emocjonalna. Cecha należy do grona cech temperamentu i opisuje łatwość, z jaką człowiek reaguje negatywnymi emocjami.

Długotrwały, zbyt silny stres, z którym człowiek pomimo wysiłków nie może sobie poradzić, może pociągnąć szereg kosztów psychicznych. To o nich przede wszystkim myślimy, mówiąc o negatywnych konsekwencjach stresu. Należą do nich symptomy obniżonego nastroju, depresji, symptomy zaburzeń związanych ze wzrostem lęku, a w przypadku stresu ekstremalnego – zespół stresu pourazowego (skrót angielskojęzycznej nazwy: PTSD). 

Zbyt silnemu, chronicznemu stresowi towarzyszy także obniżenie jakości działania układu immunologicznego, co naraża na wzrost ryzyka zachorowań. W wyniku stresu cierpi więc nie tylko psyche, ale i soma.

Na koniec warto zacytować twórcę teorii zasobów: życie nie jest sprawiedliwe: ci, którzy mają wiele różnych zasobów (np. zdrowie, przyjaciół, wykształcenie, oszczędności w banku) są mniej narażeni na negatywne skutki stresu; gdy bowiem pojawia się problem, mają więcej możliwości poradzenia sobie z nim. Odwrotnie zaś dzieje się z tymi, którzy w różne dobra – nie tylko materialne, ale również psychiczne i związane z kontaktami z innymi ludźmi – są ubodzy. 

Tym razem przysłowie, iż nieszczęścia chodzą parami, wyraża myśl potwierdzoną w naukowych dociekaniach. im mniej mam, tym bardziej jestem narażony na utratę tego, co mam, i tym trudniej jest mi sobie poradzić z problemami. 

Stevan Hobfoll – nazywa to zjawisko spiralami strat. Polega ono na tym, że pierwotna klęska czy nieszczęście uruchamiają całą sekwencję nowych problemów. Na przykład w wyniku choroby można stracić pracę, wykorzystać swoje oszczędności, co spowoduje stres związany z pogorszeniem sytuacji ekonomicznej, która wywoła napięcia pomiędzy bliskimi osobami, kłótnie i ryzyko rozstania itd. 

Wynika stąd fundamentalnie ważny, dla radzenia sobie ze stresem, wniosek. Zadaniem pierwszoplanowym dla osób oraz instytucji zajmujących się pomaganiem tym, których dotknęły nieszczęścia, które doświadczają stresu, jest podparcie niejako z zewnątrz upadającej konstrukcji czyjegoś życia i przerwania – najwcześniej jak tylko można – nieubłaganie rozkręcającej się spirali nieszczęść.

#